Translate

wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział 4

Po zamknięciu się drzwi rodzeństwo usiadło na łożu Hermiony.
- Jak myślisz, dlaczego nas tu zabrali? - zaczął rozmowę Nathan gładząc się po łokciu. Siostra popatrzyła na niego z błyskiem w oku.
- Wydaje mi się - odwróciła wzrok w kierunku widoku ze strzelistych okien - że jemu może chodzić o Harry’ego.
Chłopak w tym momencie wytrzeszczył oczy, ale nadal spijał każde z jej słów.
- Voldemort musi wiedzieć, że się przyjaźnimy.
- No dobra, ale co w związku z tym?- podekscytowanie nastolatka nagle ulotniło się. Po tym pytaniu czekoladowooka spojrzała na niego znacząco.
- To, że on chce zabić Harry’ego, a my nie możemy na to pozwolić. Tylko Harry może go zniszczyć. Nikt inny.

Brunet kiwał głową przy każdym wypowiedzianym zdaniu, mimo, że niektórych rzeczy nie rozumiał. W przeciwieństwie do siostry nie był uczniem Hogwartu, a swoje magiczne umiejętności szlifował pod okiem jednego z najwspanialszych magów w Rumunii. Dlatego też często nie wiedział o czym mówi do niego nastolatka, bo sam posiadał wiedzę praktyczną i znał jej przyjaciół tylko z krótkich opowiadań. Postanowił jednak nie dopytywać się o nic i wypełniać jej polecenia.

Hermiona uśmiechnęła się lekko do brata widząc jego zaangażowanie. Potrzeba obserwowania tego co dzieje się na zewnątrz zaczynała ja powoli irytować. Patrzyła na kołyszące się drzewa zapuszczonego ogrodu posiadłości. Liście wirowały pośród nich wściekle. Niebo było szare, a po chwili z chmur zaczął padać drobny, ale cięty deszcz. Przygnębiona zmianą pogody już miała się odwrócić, kiedy dostrzegła pomiędzy falującymi na wietrze chwastami małą postać. przybliżyła się do szyby tak blisko, że dotykała jej tafli nosem. Nathan widząc zainteresowanie siostry podszedł i również zobaczył to co ona.
- Czy to nie jest… Zgredek? - zapytał zaintrygowany.
- Tak! Nathan, tak! - jej oczy przepełnione były setkami roztańczonych iskierek szczęścia, a ona sama rzuciła się w ramiona brata. On jednak nie podzielał jej entuzjazmu.
- Herma, on nas raczej nie zobaczy, jesteśmy dość wysoko…
- Poczekaj chwilę - odpowiedziała mu podekscytowana - mogę przecież wyczarować rzucający się w oczy błysk z różdżki!
Mimo radości dziewczyny, nastolatek pozostał sceptyczny, ale poszedł w poszukiwaniu swojej różdżki.
- Nie ma jej nigdzie! - wykrzyknął zdezorientowany nerwowo przetrącając po raz kolejny zawartość kieszeni. Klękną i popatrzył, czy gdzieś mu nie wypadła. Różdżki nie było.
- Musiała ci wypaść na dole, w sali. - powiedziała podenerwowana Hermiona. - Później się tym zajmiemy. Lumos!

Skierowała błysk wydobywający się z różdżki w stronę skrzata, a ten już po chwili zmaterializował się w środku pomieszczenia.
- Ty nie jesteś Zgredek… - gryfonka zbledła.
Stworzenie widocznie było płci żeńskiej. Miało rude włosy splecione w dwa opadające na klatkę piersiową warkocze i mocny makijaż na twarzy. Było ubrane w zieloną sukienkę.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać jak to możliwe, że nie dostrzegła różnicy między tym, a Zgredkiem. Będąc w ciągłej gotowości do obrony, wertowała swoją pamięć w celu odszukania informacji czym to jest, bo skrzata domowego przypominało jedyne przez wielkie oczy i uszy.

*

Draco mijał kolejne przeszkody, co raz uskakując przed wielkimi kałużami błota. Deszcz go zaskoczył, bo pojawił się tak właściwie znikąd, ale postanowił kontynuować swój trening. Stróżki wody lały mu się po karku i mieszały wraz z potem. Czuł jak koszulka opina jego pracujące ciało. Zatrzymał się dopiero, kiedy dobiegł do urwiska na skraju lasu. Widok gór przymglonych mżawką prezentował się niesamowicie. Zrobił kilka skłonów i ćwiczeń rozluźniających mięśnie, po czym przemoknął do reszty. W końcu rzucił ostatnie spojrzenie na scenerię, która go otaczała i z uśmiechem teleportował się do swojego pokoju.
Chciał osuszyć się zaklęciem i  ku swojemu zdziwieniu odkrył, że nie ma przy sobie różdżki.
Szlag by to trafił!

*

- Jestem Maura. - przedstawiło się stworzonko zakręcając na swoim koślawym paluchu jeden z rudych warkoczy.
Nathan na te słowa poderwał się z podłogi i przytulił ją mocno.
- Nie poznałem cię, wybacz!- wykrzyknął sympatycznie, natomiast Hermiona popatrzyła znacząco opuszczając w dół swoją różdżkę. Brat ujrzawszy, że im się przygląda pośpieszył z wyjaśnieniami.
- Siostro, to jest Maura, wróżna elfka. Wiele razy pomagała mi i mojemu mistrzowi podczas zajęć. Kiedyś uratowaliśmy ją przed śmiercią z rąk olbrzyma.
Dziewczyna zlustrowała istotkę od góry do dołu. Jak to możliwe, że nie rozpoznał jej od razu? Przecież trudno by było pomylić ją z kimkolwiek…
- Jest bardzo uzdolniona, potrafi zmieniać swój wygląd i manipulować otoczeniem. - kontynuował dalej rozwiewając przy tym jej myśli. Maura zarumieniła się.
- Pozwól panie, że dzisiaj spłacę swój dług u ciebie. Pozwól że wydostane was z tego zniewolenia.
Hermiona uśmiechnęła się, a wróżna elfka chwyciła ich za dłonie i przeniosła nad urwisko pobliskiego lasu.
- Wybaczcie, ale nie potrafię jeszcze teleportować się na dalej z dodatkowymi pasażerami. - opuściła głowę. Rodzeństwo się roześmiało i podziękowało serdecznie za to co dla nich zrobiła. Maura odzyskawszy humor zamieniła się w sokoła i odleciała w stronę oddalających się wraz z z nią chmur deszczowych.

Zostali sami wśród nieznanych im terenów Śmierciożerców zdani tylko na siebie, ale nie przeraziło ich to, wręcz przeciwnie: zakiełkowała w nich nadzieja na sprowadzenie pomocy i ostateczne pokonanie Voldemorta wraz z Zakonem.
Wyruszyli w głąb lasu. Po drodze rozważali wiele możliwości i sposobów kontaktu z przyjaciółmi i gdy znaleźli się na malutkiej polance osłonionej świerkami postanowili chwilę odpocząć, bo zdali sobie sprawę, że od rana nic nie jedli, a Nathan mimo użycia eliksiru od Malfoy’a w każdej chwili może poczuć się gorzej.
Chcieli rozpalić ognisko, więc rozdzielili się w celu odnalezienia drewna na opał. Każde z nich poszło w przeciwną stronę.
___________________________________________________________________
Przepraszam za opóźnienie, ale przez cały weekend byłam zajęta. Następny rozdział planowo w poniedziałek :) Zapraszam do obserwacji i komentowania
XOXO

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 3

Draco chciał jak najszybciej wrócić do sali. Nie mógł już wytrzymać w towarzystwie Granger-Riddle. Ta brudna szlama okazała się czarownicą najczystszej krwi, wywodząca się z rodu najpotężniejszych arystokratów w świecie magii. Obserwował każdy jej ruch próbując dostrzec co się w niej zmieniło, bo od razu kiedy ją zobaczył widział, że coś jest nie tak. Nie wyglądała tak jak zawsze. Była jakby poważniejsza, jej chochlikowata twarz złagodniała, a ciało wysmuklało. Co cię obchodzi jej cielsko? Wściekł się na siebie. Kiedy się obróciła zauważył, że włosy też ma jakby mniej nieokiełznane. Robisz się nudny. To tylko Granger. Ta sama wiem-to-wszystko kujonica. Nieważne. Nie słuchał co do niego powiedziała, postraszył ją tylko, po czym chwycił za mosiężną klamkę nie zwracając na już nią uwagi i wyszedł. Rzucił jeszcze na odczepnego kilka czarów zabezpieczających i ruszył w kierunku krętych schodów prowadzących do zebranych w posiadłości.
Kiedy przekroczył próg sali Voldemort spojrzał na niego z wyczekiwaniem.
- Ah, Draconie - powitał go - czy panna Riddle została odprowadzona do komnaty i odpowiednio przez ciebie pouczona? - chłopak uklęknął przed nim opuszczając głowę w dół.
- Tak panie.
- Wspaniale…Dołącz teraz do swych rodzicieli.
Młody Malfoy siadając na swoje miejsce zobaczył, że ojciec Hermiony cały czas nerwowo spogląda za siebie. Dyskretnie popatrzył w tym samym kierunku i twarz mu skamieniała, a skóra zbladła bardziej niż była zazwyczaj.
Na posadzce w sali nadal leżał skulony Nathan wykrwawiając się. Blondyn nie był pewny czy jeszcze oddycha, bo z tej odległości jego klatka piersiowa nie poruszała się nawet o milimetr.
Nagle do sali przybywały młode kobiety w krótkich zielonych sukniach z długim rękawem niosąc dania przykryte srebrnymi pokrywami. Wszystkie były identyczne, miały czarne włosy upięte w wysokie warkocze i taką samą twarz, zupełnie jakby to była ta sama sklonowana kobieta. Niewiasty stawiały przed nimi smakowitości i nalewały wina do złotych pucharów. Kiedy wyszły uczta rozpoczęła się na dobre i wszyscy zdawali się zapomnieć o najmłodszym męskim potomku Riddle’ów. Draco nie był w stanie przełknąć niczego. W nozdrzach piekł go zapach krwi.
Poczuł jak różdżka w kieszeni jego spodni wibruje. Oznaczało to, że Hermiona próbuje przebić się przez jego zaklęcia ochronne. Wstał, a rozmowy ucichły i wszystkie pary oczu zwróciły się ku niemu.
- Panie - zaczął opanowanym tonem - panna Riddle próbuje opuścić swoje zakwaterowanie.
- Idź Draconie… rozwiąż ten problem. - powiedział do niego Czarny Panie nie nie zaszczycając go spojrzeniem. - Weź go ze sobą. Może to ją zajmie. Nie wracaj więcej. - dodał wskazując na Nathana.
Blondyn uchylił lekko głowę na znak wyrażanego szacunku do osoby Voldemorta. Podszedł ostrożnie do leżącego ciała i wziął je na ręce. Żył. Poruszał prawie niedostrzegalnie powiekami. Krew pobrudziła jego białą koszulę. Czuł jak ciepło ulatnia się od chłopaka a jego byt odchodzi w zapomnienie. On umierał.
Teleportował ich prosto do komnaty Hermiony. Dziewczyna była jakby w amoku, rzucała uparcie zaklęciami w solidne drzwi jednak niczemu się nie poddały. Młody Malfoy patrzył na jej desperacki próby ucieczki  gdyby nie fakt, że osoba którą trzyma jest na pograniczu życia i śmierci zaczął by się z niej naśmiewać.
- Uspokój się i mi pomóż! - krzyknął wreszcie. Odwróciła się wściekle na pięcie gotowa go zaatakować, ale kiedy ich zobaczyła wyraz jej twarzy zmienił się na głęboko przerażoną. Natychmiast doskoczyła do brata, który bezwładnie zwisał na rękach Malfoy'a.
- Nathan słyszysz mnie? - dotknęła jego szyi. Była zimna jak lód.
- O Boże, Nathan otwórz oczy! Słyszysz!? - z jej oczu polały się łzy.- Proszę nie teraz błagam cię!
Krzyczała do zmasakrowanego ciała. Draco położył je na łóżku i odsunął się. Przyglądał się jak z ogromną troską i bólem rzucała zaklęcie uzdrawiające. To był straszny widok, jednak ona w tym wszystkim była taka piękna i delikatna, ale wciąż skupiona. Łzy wędrowały po jej policzkach tocząc się po szyi i spadając na rękę, w której trzymała różdżkę. Patrzył na nią nieprzytomnie, aż nagle Nathan otworzył powoli oczy i zasyczał gorzko. Hermiona wyraźnie zadowolona ze swojego sukcesu jeszcze bardzie i silniej produkowała tak zbawienny w tym momencie dla jej brata fioletowy strumień światła.
Szarooki zaczął przeszukiwać zawartość swojego czarnego płaszcza i w końcu znalazł to czego szukał.
Eliksir uzdrawiający jest bardzo ciężki do wyprodukowania, ponieważ już samo zdobycie wszystkich potrzebnych składników graniczy niemal z cudem, a samo uważenie go trwa od pół do nawet dwóch lat, przez co jest bezcenny i nie do zdobycia dla przeciętnego czarodzieja. Przyjrzał się fiolce i przez chwilę wahał się co zrobić. Nienawidził jej, ale nikomu nie życzył śmierci. Poza tym nie zna jej brata. Podjął decyzję. Podał młodej Riddle zielono-bursztynowy płyn eliksir.
- Skąd ty to masz? - popatrzyła na niego z niedowierzaniem.- Czy to jest…
- Daj mu to. - przerwał jej i wsadził na siłę otwartą fiolkę do ręki. Dziewczyna w ciężkim szoku wlała kilka kropel mikstury w usta Nathana. Jak na zawołanie rany zaczęły się zabliźniać,  krew powracała do jego żył, a oddech przyśpieszył. Uleczony chłopak usiadł i uściskał siostrę. Draco czuł się zmieszany i próbował się bezpiecznie wycofać, ale rodzeństwo to zauważyło i podeszło do niego. Hermiona zatkała fiolkę i oddała właścicielowi.
- Dziękuje- powiedział słabym głosem i wyciągnął do blondyna rękę. Malfoy podjął uścisk i odwrócił się w kierunku wyjścia.
- Nie wiem dlaczego to zrobiłeś, ale dziękuje ci z całego serca. - kiedy już prawie wyszedł usłyszał cichy głos dziewczyny. - jeśli będę mogła się jakos odwdzięczyć, wystarczy, że powiesz.
Ślizgon nie odwrócił się cały czas patrząc w jednym kierunku. Skinął tylko głową i wyszedł pośpiesznie.
Odbiło ci?! W co ty grasz?
Myśli atakowały go jak wzburzone fale tonącego. Nie wiedział dlaczego to zrobił. Poczuł impuls więc tak uczynił. To zły znak. Nie może poddawać się impulsom, chwilom ulotnym. Nie tak go nauczano. Musi być krytyczny, dumny i zimny. Nie ma miejsca na żadne uczucia, czy jakieś inne błędy. Trzeba twardo stąpać po ziemi wiedząc czego się chce i oczekując od innych posłuszeństwa. Trzeba wiedzieć jak postępować z ludźmi, musi trzymać ich krótko.
Wszedł do swojego pokoju i zamknął się w nim zaklęciem. Zdjął z siebie ubrania i wszedł do łazienki. Napuścił do wanny maksymalną ilość wody i dolał jabłkowego płynu do kąpieli. Poczuł jak przyjemne ciepło otula jego ciało, a słodki zapach łaskocze w nos. Już nie czuł się brudny przez swoją dobroć, w tym momencie nic się dla niego nie liczyło. Leżał tak, aż poczuł, że zaraz zaśnie wiec szybko się umył i wrócił do pokoju.
Oczyścił ciuchy odpowiednim zaklęciem, tak, że nie było już widać śladów krwi. Ubrał się w czarne dresy i t-shirt w tym samy kolorze, po czym postanowił, że wyjdzie z posiadłości trochę pobiegać, bo pogoda była ładna, a godzina wczesna. Chwycił jeszcze różdżkę, którą wsadził za bandanę zawiązaną na głowie. Szybko dotarł do ogrodu Riddle Palac i stamtąd potruchtał do pobliskiego lasu.


_________________________________________________________________________
Oto i następny rozdział, jak Ci się podoba?
Zapraszam do obserwacji bloga i  komentowania, chętnie przeczytam Twoją opinię! :)
Do następnego poniedziałku,
XOXO

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 2


Słyszała jak jej przodek wyrywa różdżkę matce i rzuca na nią Imperio. Wrócił z powrotem przed dziewczynę i pocałował jej czoło. Natychmiast otworzyła oczy i poczuła, jak wszystkie jej wnętrzności podchodzą jej do gardła. Cofnęła się i przyłożyła rękę do ust. To było tak obleśne, że aż przerażające. Niewzruszony położył swoją dłoń  na jej lewym ramieniu.

- Drogie dziecko…- zaczął spokojnie czarnoksiężnik - odejdź.

Powiedziawszy to pchnął swoją wnuczkę w kierunku ciemnego tunelu. Niepewnie zaczęła iść przed siebie za wszelką cenę starając się nie odwracać. Czuła jak wszystkie pary oczu śledzą jej każdy krok, aż do momentu w którym zniknęła w czeluściach starego korytarza. Kiedy miała już pewność, że nikt jej nie widzi postanowiła wykorzystać szansę na sprowadzenie pomocy. Zbiegła w dół po marmurowych schodach i bacznie wytężając wzrok próbowała znaleźć drogę powrotną patrząc na obrazy. Popadała w coraz większa paranoję mijając wciąż te same dzieła, gorączkowo biegnąc co sił w nogach. Wydawało jej się, że szydzą z niej.

 

Na sali Voldemort przechadzał się po haftowanym dywanie nic nie mówiąc. Pani Granger pod wpływem imperiusa stała niewzruszona z kamienną miną patrząc na męża, który był już na granicy załamania nerwowego. Wszystko przed czym tak zawzięcie się bronił i uciekał wróciło do niego po tylu latach z tak ogromną siłą, że zaczęło go to przerastać. Cierpiał jak nigdy wcześniej. Nie wiedział co ma zrobić i jak może pomóc swojej rodzinie, do tego bał się o nich, wiedział, że mogą nie przeżyć. Postanowił, że się podda. Musi przyjąć warunki ojca, bo inaczej straci wszystkich, na których mu tak zależy. Wciągnął silnie powietrze do płuc.

- Dobrze ojcze. Wygrałeś… - na dźwięk tych słów Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przystanął.

- Podoiłeś jakże mądrą i dojrzałą decyzję Augustusie - powiedział podchodząc do syna bliżej.

- Usiądźmy teraz przy stole jak za starych dobrych czasów, kiedy ty i ja - popatrzył jak jego potomek walczy z rządzą mordu - mogliśmy wyplewić całkowicie ten chłam, który śmie się nazywać czarodziejami…

Nie czekając na reakcję swojego pierworodnego praktycznie rzucił jego żoną na odpowiednie miejsce przy stole. Mężczyzna od razu się poderwał i pobiegł do swojej małżonki. Siadł obok jej zmanipulowanego ciała i złapał za rękę. Do oczu napłynęły mu łzy.

- A wy na co czekacie! - krzyknął z zadowoleniem Czarny Pan do swoich sług. - Siadajcie tak jak wam nakazano.

W sali podniósł się szmer przechodzących obok siebie ludzi, którzy zgodnie z rozkazem zajmowali swoje pozycje przy stole. Rodzina Malfoy’ów siedziała obok małżeństwa Riddle’ów jako ci najbliżsi słudzy.
 Draco był  wyalienowany, nie docierało do niego co się tak właściwie dzieje wokół. Czuł się poruszony okrutnością Lorda wobec jego własnej i jedynej prawdziwej rodziny z krwi i kości. Oczywiście wszystko skrzętnie ukrywał za maską obojętności i wyrafinowania tak jak zawsze to robił przed ojcem. Z jednej strony podziwiał czarnoksiężnika za tę moc, którą w sobie trzymał i chciał być taki jak on, jednak z drugiej nienawidził go za to jak traktuje swojego syna. Widział podobieństwo między nim, a jego ojcem Lucjuszem.

Kiedy wszyscy już się usadowili w sali zapadła znowu głucha cisza.

- Draconie..- na dźwięk swojego imienia chłopak zesztywniał.

- Tak Panie? - starał się odpowiedzieć z jak największym oddaniem.

- Znajdź i odprowadź pannę Riddle do wyznaczonej komnaty. Jej podróż trwa już zbyt długo...

Młodemu ślizgonowi serce zaczęło mocno walić. Gdzie ona jest? Jak ją znajdę? takie myśli przemykały mu przez głowę kiedy wstał z miejsca i szedł w kierunku, w którym widziano ją po raz ostatni.

- Nie zawiodę cię panie. - powiedział jeszcze krótko zanim zasłoniła go ciemność. Kątem oka zobaczył dumę rozpierającą jego ojca. Poczuł się pewniej.

Szedł przez jakiś okres czasu przed siebie, następnie sprawdzał czy nie ma jej gdzieś przy schodach. Odwiedził wszystkie, aż doszedł do rozdwojenia korytarza znajdującego się głęboko w posiadłości. Wsłuchiwał się dokładnie. Wydawało mu się, że słyszy człapnięcia pędzące z szybkością pocisku w jego stronę. Wyciągnął różdżkę. Nieraz jak chodził po tych korytarzach wyskakiwał na niego bogin czy inne nieprzyjemne stworzenie mieszkające w murach starej willi. Kiedy to coś było od niego zaledwie 2 metry, zdał sobie sprawę, że to ludzkie kroki, bo towarzyszyły im liczne sapnięcia. Wyciągnął ręce i już po chwili trzymał w nich Hermionę, która była tak śmiertelnie przerażona tym co się właśnie wydarzyło, że prawie widział jak jej skóra przybiera biały odcień niemalże świecący wśród tych egipskich ciemności. Zanim zdążyła krzyknąć teleportował ich przed drzwi do jej komnaty.

Wyglądała tak żałośnie, że aż się uśmiechnął. Nie wiedział dlaczego, ale rozbawił go widok takiej bezbronnej przerażonej dziewczynki. Czuł się tak, jakby oddawał jej właśnie za to spojrzenie wyższości, które posłała mu, kiedy musiał się jej skłonić.

Powoli dochodziła do siebie i próbowała wydostać się z uścisku Malfoy'a.

- Puszczaj mnie! - krzyknęła. Szybko wykonał jej polecenie jednak mimo wszystko uśmiechnął się do niej zadziornie.

- Wróciła ci odwaga co? - zaśmiał się szyderczo. - Szkoda że nie widziałaś swojej miny kiedy wpadłaś mi ramiona.

Zignorowała tą zaczepkę i uważnie przyjrzała się złotym literom na tabliczce. ‘Komnata H.J.RIDDLE’ przeczytała i próbowała otworzyć drzwi jednak ani ciągnięcie ani pchanie ich nie ruszyło.

- Mógłbyś z łaski swojej wpuścić mnie tam? - zjechała go wzrokiem - nie mam ochoty dłużej na ciebie patrzeć.

- Widzę Granger…, a raczej Riddle - popatrzył jej intensywnie w oczy - że nazwisko już cię zobowiązało. Oby tak dalej.

Dziewczyna zamilkła i poczerwieniała. Poczuła się okropnie, jak gdyby ślizgon walnął ją w twarz. Popatrzyła na niego z nienawiścią. Uśmiechnął się triumfalnie i zaczął powoli rzucać przeciwzaklęcia na wejście tak, żeby można było dostać się do środka.
Udało mu się osiągnąć swój cel; poruszył tymi prostymi słowami czarownicę do głębi.

 

Stała w milczeniu patrząc jak jej wróg pracuje. Po tym co powiedział poczuła się okropnie i zaczęła szukać w swojej głowie podobieństw między nią, a Voldemortem jednak nic nie znalazła, bo nie znała go przecież. Wiedziała tylko, (albo aż) że jest zły do szpiku kości i okrutny. Wzdrygnęła się. Przecież na pewno nie mogła być taka jak on, bo to już dawno by się jej uaktywniło.  Usłyszała jak coś przekręciło się ociężale i to wyrwało ją od myślenia. Draco nie czekał, na to czy jego podopieczna wejdzie do środka, tylko po prostu pociągnął ją do wnętrza komnaty.

Już miała oburzyć się jego zuchwalstwem jednak to co zobaczyła zaparło jej dech. Ściany pomieszczenia były w kolorze błękitu z pięknie namalowanymi zawijasami ręką jakiegoś niezwykle utalentowanego artysty. Wystrój był gustowny i z klasą, a słodkość pastelowych ścian przełamywały pięknie zdobione meble i czarna marmurowa podłoga. Strasznie walczyła ze sobą, żeby nie wyrazić na głos swojego zachwytu, zwłaszcza kiedy zobaczyła wielkie dwuosobowe łóżko z baldachimem z czarnego tiulu. Podniosła głowę do góry i zobaczyła okazały, rozłożysty kryształowy żyrandol wiszący tuż nad nimi.

 Draco cały czas przy niej był i przyglądał jej się uważnie. Odwróciła się nagle.

- Nie gap się na mnie. - powiedziała oskarżycielsko. Prawdę mówiąc skrycie cieszyła się czując na sobie jego wzrok. Jakże była rozczarowana kiedy na jego twarzy zobaczyła tylko znudzenie.

- Masz tu siedzieć, dopóki po ciebie nie przyjdę i nie próbuj żadnych ucieczek - był totalnie obojętny i popatrzył na nią z wyższością. - bo i tak cię znajdziemy a kara będzie surowa.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć on wyszedł trzaskając drzwiami. 

I tak cię znajdziemy

Usiadła na ziemi i wsłuchiwała się w rytm oddalających się kroków. Chciała, żeby ktoś przy niej był. Potrzebowała się komuś wykrzyczeć i wypłakać. Położyła głowę na podciągniętych kolanach i patrzyła martwo w kant łoża. Nie chciała niczego dotykać. Czułaby się jak zdrajca gdyby było jej tutaj dobrze. W miejscu, w którym jest tyle zła.

To zło otaczało ją wszędzie czuła jak wlewa się do jej głowy. Zamknęła oczy i próbowała nie myśleć o niczym. Chciała to przetrwać.

***
Kolejny rozdział już za nami! Chciałabym podziękować ze wszystkie miłe słowa, które dostaję w komentarzach, są bardzo motywujące :)
Jak Ci się podoba nowa część "Inessis"?
(Ten podział tekstu jest naprawdę irytujący...)
Zapraszam do dalszego komentowania i obserwacji!
Do poniedziałku
XOXO

poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 1


- Co my teraz zrobimy? - pani Granger wtuliła się w męża i popłakała, dając upust swoim emocjom. August objął ją mocno i otarł jej łzy. Dopiero po chwili poczuł na sobie natarczywy wzrok ich dzieci, co zmusiło go do popatrzenia na nie. Czuł się przegranym. Wiedział, że teraz to, przed czym chciał chronić swoją rodzinę nastąpi. Będzie musiał wytłumaczyć Hermionie i Nathanowi  co ich czeka. Nie pomylił się.

- Czy możecie nam powiedzieć o co chodzi? - pełnym wyrzutu głosem powiedziała ich córka - Co wy macie z nimi wspólnego? I skąd do cholery jasnej macie różdżki?!

Małżeństwo popatrzyło na siebie i po dłuższym milczeniu i kilku głębokich wdechach Pan Granger opowiedział im wszystko: o więzi pomiędzy nim a Voldemortem, o miłości do ich matki i przemianie na dobrego czarodzieja. O tym jak zbuntował się przeciw ojcu, o ucieczce i ukrywaniu się przed pochodzeniem jako mugole.

Na początku nie chcieli tego słuchać, w głowach im się nie mieściło to, co się działo. Tyle ich ominęło. Tyle musieli wycierpieć przez swoje pochodzenie. Wraz z następnymi zdaniami wypływającymi z ust ich rodziców słowa uderzały w nich głębiej.

Kiedy opowieść wreszcie się zakończyła, głowę Hermiony zalało tyle pytań, wątpliwości, skargi i ogólnej mieszaniny uczuć, że pod jej wpływam po prostu osunęła się na ziemię. Siedziała tak i patrzyła w jeden punkt próbując poukładać wszystkie myśli, podczas gdy reszta domowników pogrążyła się w surowym milczeniu.

Jako pierwszy przełamał się Nathan, który nadal był pod wpływem silnego szoku.

-Czyli idziemy teraz do Voldemorta, bo nasz ojciec - tu wskazał na siebie i siostrę - jest jego synem? Tak? Dobrze zrozumiałem? - jego wzrok świdrował rodziców, którzy tylko przytaknęli, wciąż milcząc. Gryfonka tymczasem  powoli wracała do normalnego stanu.

- Wiecie co mnie boli najbardziej? - wskazała na nich gestem - To, że udawaliście przed nami mugoli. Nawet sobie nie zdajecie sprawy ile nieprzyjemności miałam z powodu „szlamowatego” pochodzenia.- uśmiechnęla się żałośnie- Ale to nie ważne. Teraz musimy ustalić czego chce od nas DZIADEK. Tato - już czas.

Rodzice popatrzyli na siebie ze wstydem i jednocześnie ze zdumieniem. Hermiona nigdy nie odniosła się do nich w tak arogancki sposób. Jednak czuli, że są winni dlatego postanowili nic nie mówić.

Cała czwórka złapała się za ręce i zniknęli ze świstem z domu. Teleportowali się naprzeciw wielkiej, starej posiadłości ze spadzistym i szpiczastym dachem , i z ogromnymi pięknie wykutymi drzwiami. Pan Grenger rozejrzał się wokół i zmarszczył nos.

- Oto mój dom rodzinny - powiedział ponuro - kiedyś było tu bardziej znośnie…- mówiąc to omiótł wzrokiem poczerniałe od grzyba ściany budynku i rozległy zapuszczony ogród, który bez wątpienia mógłby się wpisywać w jakąś niebezpieczną część Zakazanego Lasu.

Po jego twarzy widać było, że wspomnienia atakowały go, a miejsce nie kojarzy mu się dobrze. Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył, bo razem z jego ustami otworzyły się mosiężne wrota skrzypiąc przy tym przeraźliwie. Zobaczyli idąca w ich kierunku sylwetkę mężczyzny z długimi blond włosami powiewającymi na wietrze. Nikt nie miał wątpliwości, kim jest ów człowiek.

- Witam w Riddle Palac, panie Riddle. Pański ojciec już oczekuje na wasze przybycie. - powiedział przez zęby charakterystycznym dla siebie lodowatym głosem , a stalowe tęczówki mignęły złowrogo - Proszę udać się za mną.

Cała sytuacja podniosła Hermionę na duchu. Widać było, że Lucjusz Malfoy, arystokrata czystej krwi czuje się upokorzony rozkazem, który wydał mu Czarny Pan. Jeden z najohydniejszych czarodziejów, ten którego syn gardził nią i wyzywał od najgorszego gatunku czarodziejów- podludzi prowadził ich jak sługa do wyznaczonego celu.

Przez chwilę nawet poczuła się pewnie i z politowaniem popatrzyła na jasnowłosego mężczyznę, jednak po chwili się skarciła.

Nie możesz być taka jak on.

Szli długo krętymi korytarzami, których ściany były przesadnie ozdobne w przeciwieństwie do zewnętrznej części posiadłości, obrazami w złotych ramach, kryształowymi żyrandolami i zaczarowanymi kamieni szlachetnymi, które mieniły się światłem odbijanym z płonących przy nich świec. Nastolatka nie mogła na to patrzeć i opuściła głowę w dół. Była zniesmaczona tym, że całe to bogactwo splamione jest hańbą i krwią niewinnych ludzi.

Po niezliczonych przejściach po marmurowych schodach w górę i w dół na zmianę, wreszcie dotarli na miejsce - sala była podłużna , a na samym końcu widać było odwrócony tyłem do drzwi fotel nienaturalnych rozmiarów, do którego prowadził dywan z wyhaftowanym wielkim wężem. Wzdłuż niego po obu stronach stali jego poddani oraz Śmierciożercy. Zgodnie z zajmowaną pozycją stali od najmniej ważnych pachołów, aż po najbardziej oddanych tuż przy samym tronie. Kiedy szli środkiem prowadzeni przez Lucjusza ,obojętnie, a czasami z wymuszeniem lekko poskłaniali im się, co sprawiło, że Hermiona czuła się strasznie nieswojo, jednak kiedy dostrzegła Dracona kłaniającego jej się, poczuła niesamowitą satysfakcję na myśl, że teraz to ona jest tą „lepszą i czystszą” jeżeli chodzi o krew czarownicą. Zmierzyła go wzrokiem ze zwykłą dla siebie pogardą co do niego. Jego oczy zapłonęły. Mogłaby przysiąc, że widziała jak zaciska rękę na różdżce.

Pożałowała jednak tego zachowania i skarciła się w duchu po raz kolejny, kiedy wraz z rodzina stanęli zaledwie krok od domniemanego tronu. Lucjusz odszedł i stanął w szeregu naprzeciwko swojego syna pozostawiając ich samych. Młoda Granger czuła jak serce jej przyśpiesza. Siedział tam. Jej plugawy członek rodziny, o którym do dzisiaj nie miała pojęcia, znienawidzony od zawsze wróg, Lord Voldemort - jej przodek, jej (o zgrozo) dziadek.

 

- Czego od nas chcesz? - pan Granger wypowiedział te słowa tak nagle i z taka pogardą, że słudzy Czarnego Pana poderwali się, aby być w gotowości, w razie rozkazu rzucenia zaklęć. Ku zaskoczeniu wszystkich po dłuższej chwili głuchego odbijania się echem słów mężczyzny Tom Riddle tylko się roześmiał, przerzucając nad siedzeniem kawałek swojej szaty. Wstał co spowodowało zsuniecie się materiału na podłoże i powoli się odwróciwszy, uśmiechnął się. Było to coś obrzydliwego; jego zniekształcona twarz bez nosa i uśmiech, który z powodzeniem mógłby przyczynić każde lustro o pęknięcia na miliony kawałeczków było jak tortura.

- Synu, czyż nie uczyłem cię jak należy zwracać się do rodziciela? - powiedział ociągając się z tym swoim ochrypłym głosem obracając przy tym różdżkę palcami.

- Nie jestem już twoim synem! - odkrzyknął bojowo mężczyzna w okularach nieprzemyślanie, po raz drugi zaskakując wszystkich obecnych swoją śmiałością wobec Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tym razem Voldemort nie przyjął tego aktu brawury i zniewagi ze spokojem. Widać było jak jego oczy zachodzą się mgłą, co wywołało ogólne zdenerwowanie pośród jego sług. Co po niektórzy zacisnęli wszystkie mięśnie i odwracali głowę tak, aby nie czuć tego wzroku na sobie. Strzelił zaklęciem torturującym w Nathana, który stał najbliżej. Chłopak upadł na ziemię zwiawszy się z bólu, co raz wydając z siebie okrzyki cierpienia.

- Przestań! - krzyknęła Jane przez łzy, ale Czarny Pan, któremu te słowa dodały jeszcze większej siły potraktował nastolatka mocniejszą dawką magii. Hermiona w końcu nie wytrzymała i strzeliła w najstarszego Riddle’a zaklęcie wytrącające różdżkę.

Kiedy połączenie zostało zerwane torturowany natychmiast skulił się i ucichł.

Draco przyglądał się tej scenie z zapartym tchem. W życiu by nie pomyślał, że ta mała szlama jest zdolna do czegoś takiego.

Voldemort podszedł do niej i schylił się tak, żeby móc popatrzyć jej głęboko w oczy. Jego puste ślepia świdrowały jej w głowie, były jak ciemna otchłań bez dna, przypominająca piekło. Ciało zaczęło jej drżeć i ostatkami siły utrzymywała się w pionie.
To koniec pomyślała i zacisnęła mocno powieki nie mogąc dużej znieść tego wzroku.

 
***
Tak oto prezentuje się pierwszy rozdział. Podoba się? Jeśli masz jakieś uwagi i/lub opinie zapraszam do komentowania :)
Z góry przepraszam za dziwny podział tekstu, ale jest on rozdzielany automatycznie i nic nie mogę z tym zrobić...
Kolejna część w następny poniedziałek.
Namawiam również do obserwacji.
Pozdrawiam
XOXO